Pracownicze plany kapitałowe (PPK) ruszyły. Może nie z impetem, bo dotychczasowa partycypacja jest na poziomie ok 40% (wobec oczekiwanych początkowo przez autorów projektu 70%), ale jednak. Ponownie rząd w trosce o swoich obywateli wprowadza program mający wesprzeć ich emerytury zarzekając się, że tym razem pieniądze kiedyś do nich wrócą.
PPK to także pośrednio próba reanimacji uschniętej i przeregulowanej giełdy, która cierpi na brak napływu kapitału, oraz z której podmioty wycofują się ze względu na niskie wyceny, a także rosnące koszty utrzymania prestiżu bycia spółką publiczną. Dochodzi tutaj do pewnego paradoksu, iż rynek kapitałowy, który z definicji powinien być sercem wolnej gospodarki, próbuje się reanimować rządowym programem. Być może autorzy projektu całkiem słusznie spostrzegli, że skoro ok. 70%+ kapitalizacji indeksu WIG20 jest i tak w rękach państwowych, to o wolności gospodarczej mówić nie można, zatem wskrzeszanie GPW państwowym programem jest zgodne z regułami gry. Takie wnioskowanie w sumie ma sens.
Istnieje jednak pozytywna strona medalu związana z całym tym zamieszaniem wokół PPK. Otóż prawdopodobnie część ludzi zastanawiając się nad PPK zacznie się także zastanawiać nad własną emeryturą. I część z nich uświadomi sobie, że emerytura która ich czeka, jeżeli jakakolwiek, będzie raczej zapomogą społeczną niż środkami, które pozwolą im godnie przejść przez jesień życia. I to, mam nadzieje, skłoni ich do jakiegoś działania.
Te działania mogą przybrać różnorakie formy, jednakże wszystkie mają wspólny mianownik – oszczędzanie. Skoro rząd w trosce o naszą przyszłość chce nam zabierać część pensji, to może sami zadbajmy o siebie i alokujmy określoną część zarobków w zdywersyfikowane aktywa. W erze ETF’ów, ich płynności, relatywnie niskim kosztom oraz dostępności, nie trzeba być finansistą, aby otworzyć długoterminową ekspozycję na wybrane walory (np. indeksy giełdowe).
W tym całym szaleństwie należy jeszcze w mojej opinii pamiętać, że papier to nie wszystko. Dlatego zgodnie z naszymi możliwościami finansowymi, jednouncjowa moneta czy sztabka złota, raz na jakiś czas, stanowić będzie świetne uzupełnienie długoterminowego portfela inwestycyjnego. Kto wie ile, i czy w ogóle cokolwiek, będą warte za 20/30 lat banknoty, którymi dzisiaj się posługujemy. W otoczeniu ultra niskich stóp procentowych, programów luzowania ilościowego i globalnej tendencji do redukcji długu poprzez niszczenie wartości walut, wiara w pieniądz papierowy może dłuższym terminie się okazać bardzo naiwna. Tak to widzę.
PPK to także pośrednio próba reanimacji uschniętej i przeregulowanej giełdy, która cierpi na brak napływu kapitału, oraz z której podmioty wycofują się ze względu na niskie wyceny, a także rosnące koszty utrzymania prestiżu bycia spółką publiczną. Dochodzi tutaj do pewnego paradoksu, iż rynek kapitałowy, który z definicji powinien być sercem wolnej gospodarki, próbuje się reanimować rządowym programem. Być może autorzy projektu całkiem słusznie spostrzegli, że skoro ok. 70%+ kapitalizacji indeksu WIG20 jest i tak w rękach państwowych, to o wolności gospodarczej mówić nie można, zatem wskrzeszanie GPW państwowym programem jest zgodne z regułami gry. Takie wnioskowanie w sumie ma sens.
Istnieje jednak pozytywna strona medalu związana z całym tym zamieszaniem wokół PPK. Otóż prawdopodobnie część ludzi zastanawiając się nad PPK zacznie się także zastanawiać nad własną emeryturą. I część z nich uświadomi sobie, że emerytura która ich czeka, jeżeli jakakolwiek, będzie raczej zapomogą społeczną niż środkami, które pozwolą im godnie przejść przez jesień życia. I to, mam nadzieje, skłoni ich do jakiegoś działania.
Te działania mogą przybrać różnorakie formy, jednakże wszystkie mają wspólny mianownik – oszczędzanie. Skoro rząd w trosce o naszą przyszłość chce nam zabierać część pensji, to może sami zadbajmy o siebie i alokujmy określoną część zarobków w zdywersyfikowane aktywa. W erze ETF’ów, ich płynności, relatywnie niskim kosztom oraz dostępności, nie trzeba być finansistą, aby otworzyć długoterminową ekspozycję na wybrane walory (np. indeksy giełdowe).
W tym całym szaleństwie należy jeszcze w mojej opinii pamiętać, że papier to nie wszystko. Dlatego zgodnie z naszymi możliwościami finansowymi, jednouncjowa moneta czy sztabka złota, raz na jakiś czas, stanowić będzie świetne uzupełnienie długoterminowego portfela inwestycyjnego. Kto wie ile, i czy w ogóle cokolwiek, będą warte za 20/30 lat banknoty, którymi dzisiaj się posługujemy. W otoczeniu ultra niskich stóp procentowych, programów luzowania ilościowego i globalnej tendencji do redukcji długu poprzez niszczenie wartości walut, wiara w pieniądz papierowy może dłuższym terminie się okazać bardzo naiwna. Tak to widzę.